niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 3

A może by tak reaktywować bloga? ;)
Tak, łudź się, że ktokolwiek to czyta...

III. Nieznajomy.

Banda idiotów. Kakarotto i jego klan pajacy działa mi już na nerwy. Pokonam Freezera. Zemsta będzie słodka. Na samą myśl o zabiciu Freeza poprawił mi się humor. Tyle upokorzeń, tyle lat służenia mu... W dodatku wysadził moją planetę w powietrze. Mój ojciec... Jego też zabił, podobnie jak wszystkich Saiyan. Zostałem tylko ja, Radim, Nappa i ten głupek... Cóż, zostali Ci najsilniejsi, czyli ja i Kakarott. Niedługo się z nim rozprawię.
- Polećmy bliżej. Niedaleko wzgórza będzie lepszy widok. Potem włączymy się do akcji - powiedział Serduszko.
- Uważajmy przy locie, nie możemy zdradzić naszej obecności.- pouczył Tenshinhan.
- Masz rację. Oni mają detektory. Jak się zagapimy, to pokażą im, że się zbliżamy. - powiedział Songokan. Syn Songa jest pół- saiyaninem.Jak można tak zanieszyścić naszą rasę? Skrzyżowanie Saiynina z ziemianką. Idiotyzm. Podobno to połączenie sprawiło, że ten mały jest tak silny. Ale to tylko dzieciak, nie wierzę w to, że mógłby w przyszłości zająć się na poważnie walką. Na dodatek to przywiązanie do rodzica. Żałosne. Cała reszta wzniosła się w górę i poszybowała za wzgórze. Na co mi ich głupie uwagi? Wzbiłem się w powietrze i poleciałem jak najszybciej na miejsce. Nie będę się słuchał tych popaprańców. Ukryłem się za wielką pomarańczową skałą. Zaciekawiła mnie sytuacja przy statku. Wokół niego stróżowała świta Freezera. Pilnowali czegoś. A raczej kogoś. Jest, to on. Wyszedł ze środka. Towarzyszył mu ojciec. Hmm... Trochę dziwnie wygląda. No tak, jest posklejany. Kakarotto nieźle go poturbował po zamianie w super wojownika. Podobno przeciął go w pół. Wzdrygnęło mną na widok tych doczepionych żelaznych nóg. Szkoda, że nie słyszę o czym mówi Freezer do swoich żołnierzy.
- Nie mamy za wiele czasu. Freezer rozkazał swoim ludziom wykosić wszystkich  ludzi, których napotkają. - powiedział Szatan Serduszko.
-  Skąd to wiesz Szatanie? Przecież statek jest oddalony od nas o jakiś kilometr! - zapytała Bulma. Idiotka z niej. Przecież ten zielony pajac ma super słuch.
- Głupie pytanie. - stwierdził nameczanin - słyszę wszystko co mówi. Bulma zamrugała swoimi niebieskimi oczami ze zdumienia. Przeniosła swoją uwagę na mnie. Rzuciłem jej pogardliwe spojrzenie i odwróciłem się. Niech sobie nie myśli, że będę jej wdzięczny za pomoc. Nie potrzebowałem jej, a tym bardziej nie prosiłem o nią. Dlaczego więc ciągle z niej korzystałem? Ojciec Bulmy miał super sprzęt do treningu. Nie mogłem tego nie wykorzystać. W pewnej chwili wyczułem ogromną moc. Był to ktoś o wiele silniejszy od Freezera. Czyżby Kakarott?
- Czujecie to samo co ja? - zapytał ten dureń Yamcha.
- Tak. Ta ogromna moc kieruje się wprost na statek Freezera. - potwierdził Szatan.
- Może to mój tata ! - zaczął cieszyć się Songokan. Prędki to on nie jest. Wywnioskowałem to już wcześniej. Tylko on mógłby władać taką siłą. Przewyższa nawet mnie. Zezłościła mnie ta wiadomość. Skała przede mną pękła. Nic nie mogło bardziej mnie tak zdenerwować niż myśl, że ten pajac jest ode mnie silniejszy. Nieznajoma postać była coraz to bliżej statku. Wróg kazał swoim żołnierzom odlecieć i wybić ludzi w promieniu 100 metrów. Kiedy chcieli już opuścić to miejsce, tajemnicza postać zaatakowała ich z niewiarygodną prędkością i wybiła kilkunastu z nich. Następnie wylądowała  około dziesięć  metrów od Freezera. Nie wyglądał na Kakarotto.
- To nie Songo. To ktoś inny, ale kto? Nie mam pojęcia.- stwierdził Tenshinhan.
- Jak wy możecie to wszystko widzieć? Ja ledwo zauważam statek. - powiedziała Bulma. Szlak mnie zaraz trafi. Ziemianie są najsłabszą rasą we wszechświecie jaką dotychczas spotkałem.
- Racja, ten ktoś jest bardzo młody. - zauważył Krilan.
- Co się tam dzieje? - zapytała Bulma.
- Ten chłopak rozmawia z Freezerem. Ciekawe co z tego wyniknie. - odpowiedział Szatan Serduszko. Byłem cholernie ciekawy, kim jest ten młodzieniec i jak to możliwe, że jest taki silny.

niedziela, 23 września 2012

Rozdział II.

Witam :) Załączam drugi rozdział.

Rozdział II. Powrót wroga.

- To Freezer. Czuję jego złowrogą moc. - powiedział Songokan.
- Czujecie? Jak zawsze z obstawą. Żałosne. - odparł Krilan. Na samo słowo "Freezer" sparaliżowało mnie. Przypomniałam sobie ten koszmarny finał podróży na Nameck. Bezlitosny, krwiożerczy Freezer. Nikt nie zdołał go pokonać. Pamiętam, jak przerażona siedziałam na małej wysepce i czekałam na Songokana i Krilana. Pomyśleć, że zostawili mnie bezbronną i samą. Wzdrygnęło mną. Pozostali musieli to wyczuć. Przenieśli na sekundę swoją uwagę na mnie, po czym dalej obserwowali statek. 
- Jedno jest pewne. Teraz, kiedy się wyleczył po walce z Songo, jest o wiele silniejszy. - wywnioskował Tenshinhan.
- Niesamowita siła... - zawiesił głos Krilan - Bez Songa nie przeżyjemy. To pewne. Zmiażdży nas jak te kamyki. - Ścisnął niewielki odłamek głazu, którym bawił się już wcześniej dla zabicia nudy, otworzył dłoń i wypuścił popiół po nim. Vegeta, widocznie zdenerwowany tą wypowiedzią wstał i podbiegł do Krilana i chwycił go za kołnierz pomarańczowego stroju od Kamesenina. 
- Pamiętaj szczylu, że jestem tu jeszcze ja! Żaden Saiyanin niższej klasy nie będzie lepszy ode mnie, zrozumiałeś? - wykrzyczał prosto w twarz mniejszemu od siebie.
- Nnnibbbyyy jjjakkki niżższzej kkllasyy Saiyanin? - zapytał Krilan jąkając się przy tym, bo Vegeta dosyć mocno nim potrząsał.
- Mam na myśli Kakarotto głąbie! - odparł wojownik po czym wypuścił Krilana na ziemię. Przyglądałam się tej sytuacji z wielkim zdziwieniem. Nie widziałam jeszcze takiego zirytowania u Vegety. Krilan musiał mu nadepnąć na jego wygórowane ego. 
- Daj mu spokój, chłopak ma rację. - powiedział Serduszko nawet nie spoglądając na Vegetę. Oglądał lądowanie statku Freezera i jego świty. Vegeta zmierzył Piccolo wzrokiem, a przechodząc obok niego trącił go ramieniem. Jeśli myślał, że wyprowadzi tym Szatana z równowagi to grubo się mylił. Krilan wstał i otrzepał się z kurzu. 
- Polećmy bliżej. Niedaleko wzgórza będzie lepszy widok. Potem włączymy się do akcji - powiedział Serduszko. 
- Uwarzajmy przy locie, nie możemy zdradzić naszej obecności.- pouczył Tenshinhan.
- Masz rację. Oni mają detektory. Jak się zagapimy, to pokażą im, że się zbliżamy. - powiedział Songokan. Następnie wzniósł się w powietrze i poleciał powoli na miejsce. Po kolei reszta zaczęła go naśladować. Vegeta nie zwarzając na rady wzbił się w powietrze z niewiarygodną szybkością i już był za wzgórzem. 
- Debil. - stwierdził Yamcha. Chyba sam jesteś debilem, chciałam powiedzieć. Nie miałam jednak ochoty na kolejną kłótnię. Już Yamcha miał odlecieć, kiedy przypomniał sobie o mnie. Stałam z założonymi rękami na klatce piersiowej. Jak mógł zapomnieć, że musi mnie wziąć na ręce? Przecież nie potrafię latać. Podszedł do mnie i złapał niedbale, po czym także wzniósł się w górę i poleciał. Po chwili byliśmy już na miejscu. Stanęłam na nogi, zachwiałam sie trochę, ale w końcu odzyskałam równowagę. Dołączyłam do reszty razem z Yamchą. Obserwowali jak żołnierze Freezera stanowili wartę wokół statku. 
- I co teraz? - zapytał Songokan.
- Czekamy na twojego ojca. - odpowiedział niepewnie Krilan i spojrzał się w kierunku Vegety. Ten nie zaszczycił go nawet małym chrząknięciem.

sobota, 22 września 2012

Wszystko ma swój początek...

 Cześć. To mój pierwszy blog i pierwszy post. Może zacznę od tego, że od kiedy pamiętam Dragonball był dla mnie czymś niezwykłym. Do oglądania zachęcił mnie brat. Tamto pokolenie żyło przyjaciółmi, podwórkowymi zabawami i właśnie Dragonball'em. Odcinki leciały zawsze około 15, zawsze wtedy, kiedy mój brat wracał ze szkoły. Siadaliśmy i oglądaliśmy tę wspaniałą historię. Teraz sama mam 16 lat i chętnie powracam do oglądania. Pewnego dnia wpadłam na pomysł, żeby napisać rozdział o Vegecie i Bulmie. Tymbardziej, że Vegeta to mój ulubiony bohater. Napisałam ten rozdział i pokazałam przyjaciółce. Ku mojemu zdziwieniu spodobało jej się, chociaż nigdy nie oglądała tego anime. Jestem ciekawa jak wy zareagujecie na tego typu początek. Ostrzegam, że miejscami nie będe trzymała się fabuły Dragonball'a na potrzeby tego opowiadania. Zapraszam do czytania :D

Rozdział I. Spóźnienie.


Gdzie jest ten Yamcha? Powinien już tu być. Za chwilę mamy odlot samolotem, a on jak zwykle się spóźnia. Gdyby nie to, że tak długo jesteśmy razem, dawno zerwałabym z nim. Co ja mówię? Przecież go kocham. Nie mogę go tak zostawić. 
- Już jestem. Długo czekałaś?- w końcu przyszedł. W dodatku te głupie pytania. Żałosne.
- Tylko 20 min. Normalka - odpowiedziałam po czym weszłam do samolotu i usiadłam za sterami. Zapięłam pasy.
- Zapnij pasy - powiedziałam.
- Nie muszę, przecież jestem wojown...
- Zapnij pasy bo inaczej nie polecimy.
- No dobra, jak chcesz. - rzucił i zrobił to, co mu poleciłam. Pewnie już zauważył, że nie jestem w humorze. Wcisnęłam guzik kontrolny, kilka guzików prędkości, wyłączyłam hamulce, które natychmiastowo odblokowały koła.
- No to ruszamy. Już nie mogę się doczekać.- powiedziałam i uśmiechnęłam się. Yamcha tylko się skrzywił, bo wiedział, że nie był do szczery uśmiech. No cóż, na nic lepszego nie mogłam się zdobyć. W drodze na pustkowie, gdzie miał przylecieć Songo nie rozmawialiśmy zbytnio. W dodatku ta cała historia z Freezerem. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że nadal żyje. Dzisiaj miał przylecieć na ziemię, żeby się zemścić. Yamcha był zły na mnie o to, że jestem nazbyt opiekuńcza wobec Vegety. Książę Saiyan. Przystojny, silny,  niezwykle tajemniczy. Tylko zastanawia mnie jedno... Dlaczego o nim myślę?! Przestań Bulma, przestań. Chyba nie muszę znowu przypomninać sobie, że jestem z Yamchą? Po jakiejś godzinie wylądowaliśmy. Wszyscy już byli. Krilan, Songokan, Tenshinhan, Chaoz, Szatan Serduszko i Vegeta... PLASK! Wymierzyłam sobie siarczysty policzek za karę. Spojrzałam się w stronę Yamchy. Patrzył się na mnie zdziwiony, a jego oczy pytały : co ci jest do cholery? Zamyślił się po czym machnął ręką i wysiadł. Kolejny ma mnie za wariatkę. Nie fajnie. Wyłączyłam pojazd i wysiadłam. Mam na sobie tę czerwoną sukienkę w paski, poza tym moje włosy są nienagannie podkręcone i... Westchnęłam. Nie pozbędę się tych myśli. Z każdym kolejnym krokiem byłam coraz bliżej kompromitacji. Czułam to. Palnę coś głupiego i spalę ze wstydu. Nic bardziej pocieszającego. Yamcha rozmawiał z Tenshinhanem, a Songokan z Krilanem. Szatan Serduszko medytował w cieniu "drzewa". Żeby chociaż były na nim liście. Każdy kto nie znał Szatana, pomyślałby, że śpi, ale wiadomo jest, że koncentrował swoją siłę trenując przy tym swoją wytrwałość. Ach ci wojownicy. Nic innego im w głowie. Omiotłam wszystkich wzrokiem. Coś było nie tak. Gdzie się podział Vegeta? Ach tak. Jak zawsze zdala od wszystkich siedzi dumnie na kamieniu. Prawie jak książę. Mam na myśli prawie, bo śmiesznie wyglądał w tych żółtych spodniach i różowej koszuli z napisem BAD MAN na plecach. Dałam mu taki zestaw jakiś czas temu. 
- Cześć chłopacy! - przywitałam się i podeszłam najpierw do Songokana.
- Dzieńdobry Bulmo. - odparł  mały, a ja w tym samym czasie poczochrałam mu czuprynę. Saiyanie mieli niesamowite włosy. W prawdzie syn Songa był pół- saiyaninem, bo jego matka jest ziemianką, ale na pierwszy rzut oka przypominał on bardziej ojca niż matkę. Chi- chi nie byłaby z tego zadowolona. 
- Pewnie nie możesz się doczekać powrotu ojca. Nie przejmuj się, my także.
- Czekałem na to bardzo długo. Ztęskniłem się... - Songokan spuścił głowę i zarumienił się. W tej samej chwili Vegeta wyraził swoje poirytowanie w postaci dosadnego chrząknięcia. Zrobił to dlatego, bo uważał, że wojownik nie powinien przywiązywać się do żadnej istoty. Nie potrafię sobie wyobrazić, że syn nie miałby tęsknić za ojcem. Ale Vegeta to całkiem inny typ. Przyglądałam mu się ukradkiem do czasu kiedy wrzasnął : 
- Co się na mnie tak gapisz?! - chciałam przeprosić, ale niesamowita złość wezbrała we mnie i odpowiedziałam: 
- A co, książę Saiyan nie życzy sobie, żeby ziemianka na niego patrzała?!
- Hmpf... - odsapnął z tym jakże książęcym poirytowaniem. Byłam tak zajęta udawaniem obrażonej, że nie zauwarzyłam ogólnego poruszenia wśród zgromadzonych. 
- Co się stało? - zapytałam.
- Coś się tu zbliża. - odparł Yamcha.
- To statek kosmiczny. - poprawił go Szatan Serduszko. Niewiarygodnie szybko przemieścił się spod drzewa i stanął obok nas. Nie powiem, przestraszył mnie. Spojrzałam w górę. Nie widziałam nic specjalnego. Zerknęłam na przyjaciół. Na ich twarzach malował się niepokój. Obserwowali to coś a ich wzrok przemieszczał się coraz szybciej na wzgórze oddalone jakiś kilometr od nas.